Wklejam tu tekst z pamietnika pisanego na bierzaco. Zaskakujace jak odmienne uczucia co do Indii i Delhi mialam w tym samym miejscu po miesiacu podrozy.
"29.08 Omijaj Delhi.
Albo przyjedz tu pod koniec podrozy. Powtorze za innymi ale dosadniej: Nie da sie pojac logicznie jak to miasto bylo planowane. Jezeli sie pierw nie zawali to zezre je epidemia. Ludzie to niekonczacy sie, niezmordowany tlum niemilych naciagaczy. Natarczywi, wiecznie cos udajacy. Sprzedaja tu doslownie wszystko za wyssane z palca sumy. Kreca sie nie wiadomo po co i w jakim celu. Mowia ichnia wersja angielskiego, prawie niezrozumiala dla nas. Zapusciwszy sie przez przypadek w mniejsza uliczke nie da sie nie zauwazyc ze ich wzrok staje sie tylko coraz bardziej natarczywy. Nie da sie tez zapomniec, ze jest sie cudzoziemncem, chodzacym portfelem. Pisze jakbym nie byla swiadoma tego przed wyjazdem. Bylam ale nie umialam wyobrazic sobie skali zjawiska."
Rano wyszlysmy na Main Bazaar nie znajac naszego celu. I to byl blad! Nasze niezdecydowanie a takze nieopalona skora oraz jeszcze wtedy pulchne ksztalty dawaly swiadectwo temu, ze jestesmy tu swieze i nie wiemy co i jak. Tak tez bylo dlatego z radoscia przyjelysmy pomoc najmniejszego czlowieczka jakiego w zyciu widzialam, ktory najpierw przeprowadzil nas bezpiecznie przez ruchliwa ulice a potem wskazal biuro turystyczne Incredible !ndia jako miejsce gdzie mozemy za darmo dostac poreczna mapke. Wyszlysmy stamtad mniej wiecej po godzinie ubozsze o 25.000 rupii i przeswiadczone ze zostalysmy nabite w butelke i zrobione w balona rownoczesnie. A i pewne tez tego ze najmniejszy czlowieczek swiata dostal za nas jakis bonusik. Ta astronomiczna suma rupisow, za ktora prawie kazdy hindus obiecalby i moze dotrzymal juz nigdy nie rzucac smieci na ulice, poszla na 2 bilety obejmujace podroze pociagami i autobusami po Rajastanie wraz z zakwaterowaniem w hotelach. Jak sie mialo pozniej okazac byl to swietny zakup, bardzo pomocny w poczatkowej fazie podrozy, z hotelami wysokiego standartu [w indyjskich kryteriach], dobrej klasy pociagami, ktory zaoszczedzil nam kupe czasu, poszukiwan, nerwow i niekoniecznie pieniedzy. Ale mysle ze suma sumarum duzo ich na tym nie stracilysmy.
Tego dnia obeszlysmy do okola Connaught Place czyli olbrzymi rondo o 3 pierscieniach nackane markowymi sklepami z parczkiem po srodku. Kashmere Gate to kompletnie nic ciekawego i trudno je rozroznic od innych budynkow. Moze bylo w remoncie a moze poprostu nie warto.
Znow wsiadlysmy w metro i uderzylysmy na Red Fort, do ktorygo nie weszlysmy gdyz chcieli od nas jako bialasow kilkadziesiat razy wiecej pieniedzy niz od Hindusow [do czego pozniej musialysmy sie przyzwyczaic] za to kupilysmy przy wyjsciu brody, w ktorych to od tej pory robilysmy sobie zdjecia na tle najbardziej opstrykanych zabytkow w Indiach.
Stamtad piechotka przeszlysmy na Chandni Chowk w Starym Delhi, ktory nas dosyc przestraszyl. Zero bialego czlowieka, totalna platanina ulczek, kabli, straganow i ciekwskich spojrzen. To jest Delhi tylko jeszcze bardziej. Zmylysmy sie stamtad dosc szybko i wrocilysmy do hotelu. A wieczorem, lezac w lozku napisalam notatke z poczatku tego wpisu :]