Obejrzalysmy India Gate, Mahatma Ghandi Museum i Indyjski Parlament od tylu.
India Gate wyglada jak francuski luk triumfalny, do ktorego prowadzi szeroka aleja otoczona parkiem, gdzie jedne dzieci graja w krykieta a drugie rzebrza. Po drugiej stronie stawu znajduja sie slamsy, skad przychodza mali chlopcy posmiac sie z naszych piersi, ktore zakrywamy dopiero od tej pory. Pod India Gate stoja grupy turystow hinduskich, zadnych bialasow. Zdaje sie ze jestesmy dla nich taka atrakcja co sama Brama bo chca z nami robic zdjecia. Reagujemy troche nerwowo. Nastepnym razem poprostu powiemy: ok, ale za 150 rupii z jedna i 250 z dwiema.
Mahatma Ghandi Muzeum to bardzo przyjemne miejsce, w ktorym zostal zamordowany ten slynny przywodca. Liczne tablice informacyjne, zdjecia, rekwizyty i film dokumentalny w sali kinowej. Wszystko to w ladnym budynku z cichym ogrodem. Wstep wolny.
Indyjski Parlament. Poniewaz w zasadzie cale Delhi przemierzalysmy z wyboru na piechote, notorycznie gubiac sie pomiedzy licznymi rondami, czasem trudno bylo ustalic gdzie sie dokladnie znajdujemy. Mapy Indii tez nie naleza do najlepszych, nawet te z Lonely Planet [ale i tak wspolczuje kartografom bo sporzadzenie mapy np. Delhi musi byc niesamowicie trudne. Cos w stylu walki na spojrzenia z wezlem gordyjskim]. No i tym samym najpierw pomylilysmy budynek Parlamentu z trzema innymi az w koncu obejrzalysmy wlasciwy ale od tylu. Skapnelysmy sie po zadzie wyrzezbionego konia skierowanym w nasza strone i juz nie mialysmy sily go obejsc.
Odebralysmy nasz drogi bilet podrozniczy, wrocilysmy do Vishala i zamowilysmy obiad na dach. Maja tu piwo za 90 rupii ale zapytani czy sprzedaja alkohol odpowiadaja ze absolutnie.
Dzis w nocy znow padal deszcz, poznalam po dzwieku [bo nie mamy okna]. Ktos odlaczyl nam prad guziczkiem od zewnatrz wiec obudzilysmy sie z braku powietrza.